Zanim zniknę chciałabym...

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

...zjeść śniadanie na mieście

Zawsze mnie ciekawiła mnie idea śniadań na mieście. Bo jak to, tak wyjść z domu bez śniadania, tylko po to, by zajść na nie do lokalu.

Jako człowiek bez śniadania się z domu właściwie nie ruszający mało pojmuję, że ktoś na głodnego wychodzi. W końcu śniadanie to podstawa. Fakt, moim śniadaniem potrafiły być swego czasu dwa banany, ale jednak. Jeszcze rozumiem ludzi w podróży, którzy się zatrzymują by coś rano zjeść, ale przynajmniej ja wybierałam w tym przypadku zwykle posiłek na stacji paliw, ewentualnie w restauracji przy takiej czy w zajeździe gdzieś na trasie. Bo nie wyobrażam sobie szukanie w najczęściej obcym mieście kawiarni ze śniadaniem schowanej gdzieś miedzy uliczkami.

Jednak nadszedł ten dzień i na mnie. Do Poznania wpada w piątek A., która zakomunikowała mi że mam odebrać ją z dworca (bo się zgubi inaczej biedactwo;)), a przyjeżdża koło 8.30. Dla mnie jeśli mam wolny dzień to środek nocy. Dlatego powiedziałam, że ok, jak stawia śniadanie na mieście (i to w kawiarni czy innej restauracji, a nie w Macu!) to ją odbiorę. Nawet miejsce już wybrałam. W końcu będzie to dzień małych i większych głupawek, możemy zacząć od rana, jedząc śniadanie jak na amerykańskich filmach. A co, jak szaleć to szaleć. Później dzień będzie już tylko lepszy i mam nadzieję, że bardzo zakręcony i pozytywny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz